środa, 29 lutego 2012

Organizm a zmiana klimatu, czyli temat rzeka :)

W związku z tym, że pomiędzy temperaturą w Polsce a temperaturą na Sri Lance jest jakieś 25-30 stopni różnicy z moim organizmem bywa dość różnie :) W niedzielę wieczorem byłam dość wykończona po podróży. W poniedziałek rano wstając do pracy o godzinie 7.00 (w Polsce była godzina 2.30…) mój zegar biologiczny mówił: „Idiotko, wracaj do spania – jest środek nocy!”

Zmiana czasu + brak kawy niezbyt dobrze wpływały na moją percepcję rzeczywistości. We wtorek było nieco lepiej, ale przez to, że w ciągu dnia padało kilka razy i były niezłe skoki ciśnienia, koszmarnie rozbolała mnie głowa i dostałam mdłości… Na moje nieszczęście wieczorem mama rodzinki, u której mieszkam, przygotowała specjalnie dla mnie srilankańskie jedzenie – miris neti (nie ostre, łagodne). Nie dałam rady zjeść zbyt wiele, głupio tak było zostawiać, ale żołądek nie był w stanie przyjąć czegokolwiek.  Szkoda było mi kobietki, bo postarała się, a nikt inny by tego nie zjadł, bo skoro nieostre, to też niesmaczne…

Za to w środę było już znacznie lepiej, jak wróciłam do „gedere” („dom”), koniecznie chciałam zjeść coś srilankańskiego. Oczywiście miris neti. I tutaj był mój Pierwszy Raz – ale czego dotyczyl, to opowiem przy okazji jedzenia.

Wczoraj wieczorem zauważyłam na moich łokciach czerwone kropki. Prawdopodobnie są to ugryzienia, ale nie bardzo wiem po czym :P

Dzisiaj z kolei dostałam wysypkę na łydce :P Prawdopodobnie od potu… Chociaż trudno stwierdzić. W szkole jako nauczyciel (haha) muszę przestrzegać pewnych zasad ubierania się, czyli bluzki z rękawami i albo długie spodnie albo długie spódnice. Co niekoniecznie mi służy...

Poza tym dosyć szybko złapało mnie słońce – wieczorem poszłam z siostrami Yaszi (dziewczyny, u której mieszkam) na spacer. Był już wieczór, słońce w zasadzie zachodziło, więc złapało mnie w ciągu jakichś 15 minut może.

Pomału przyzwyczajam się też do zimnego prysznica. Co prawda każdego wieczoru przeżywam szok termiczny i chwilę trwa zanim znikną dreszcze, a i włosy też niekoniecznie lubią zimną wodę, ale można przywyknąć.

Zdanie „Muszę przywyknąć do” – „I have to get used to…” jest najczęściej pojawiającym się zdaniem w moich ustach. Muszę przywyknąć do Sringlish, czyli do srilankańskiego akcentu, do wody, do jedzenia, do klimatu, do zaciekawionych spojrzeń na ulicy, do szaleńczej walki na ulicach w tuk-tuku lub na przejściu dla pieszych… Ale już nie takie rzeczy się robiło :P

No i oczywiście jeszcze do dzisiaj nie wyschłam po prysznicu wziętym w niedzielę…

Ponizej zdjecie z Pudzia (po lewej, siostra Yaszi) i dzieciaki z sasiedztwa. Ogladalismy na moim laptopie Strusia Pedziwiatra :P



 Ogrodek u sasiadow:




P.S. Postaram sie pisac na moim laptopie i potem przerzucac tekst na pendriva i na komputer w biurze - co by byla polska czcionka. Ale pewnie roznie z tym bedzie :P


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz