To może zacznijmy od początku…
5 marca, moje urodziny. W pracy częstowałam polskimi
kukułkami. Wcześniej już moja rodzinka, ekipa z pracy, jak i kilkunastu
studentów miało okazję spróbować krówek :P To dopiero im gęby pozatykało.
Wieczorem wybraliśmy się „świętować” na plażę. Na złocistym
piasku, wśród szumu fal i „zimowej” ciepłej bryzy królowała Lubelska Porzeczkowa.
Było nas tam kilkoro: Pudzia, Yaszi i jej dwoje przyjaciół, i Buddhima (też z
pracy). Pudzia nie piła, więc pół litra poszło na 5 osób – teoretycznie niewiele,
ale Yaszi zaczęła się potem tarzać po piasku, drgając ze śmiechu, a Buddhima
miała następnego dnia niezłego kaca…
Chłopakom i mnie w sumie było nieco mało… więc przynieśli
jeszcze Arak :) Też jest to mocny alkohol, powyżej 30%, pachnie ziołami, a pije
się go mieszając np. z coca-colą. Za dużo nie piłam, bo następnego dnia trza
było wygrzebać się wczesnym rańcem.
Poniżej zdjęcie biednej Buddhimy – spała u nas tej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz