czwartek, 12 kwietnia 2012

Lotnisko

Lotnisko w Colombo nie jest zbyt duze, wiec na pewno zdaze je cale obejsc w ciagu tych 2 godzin, kiedy lot jest opozniony...

W sumie to historia z lotniskiem zaczela sie jeszcze w miescie (z mojego miejsca zamieszkania na lotnisko jest 2-3 godziny w zaleznosci od natezenia ruchu).
Juz o godz. 14.30 dzwonilam, zeby zabukowac taksowke na 12.00 w nocy, ktora oczywiscie i tak nie przyjechala. Po 20 minutach zatrzymal sie jakis koles vanem, po angielsku to on niewiele mowil, ale zawiozl mnie kilka dzielnic dalej, gdzie ostatecznie udalo mi sie zlapac jakies taxi. Alternatywa byl tuk-tuk, ale z moim 30 kg + 9 kg wlec sie tuk-tukiem 3 godziny to srednia przyjemnosc...

Tym niemniej na lotnisku bylam juz okolo 2.00. Check-in rozpoczynal sie o 3.00. W miedzyczasie zagadalam do jakiegos lotniskowego faceta, co by mi przetlumaczyl smsa po syngalesku, ktorego dostalam od Ramy. Facet zaprosil mnie do swojej matki do Kandy, opowiedzial historie swojej ostatniej milosci (byl z dziewczyna 5 lat, poszedl do marynarki, wrocil po kilku miesiacach, a dziewucha wyszla za innego), potem przyniosl mi hot-doga, ktorego musialam zjesc w toalecie dla niepelnosprawnych, bo inaczej on mialby klopoty... Oczywiscie wlazl za mna do tej toalety, zdazyl obcalowac moja reke i mi sie oswiadczyc. W zasadzie to nie byly to oswiadczyny, a raczej stwierdzenie, ze jak nastepnym razem przylece na Sri Lanke, to mam pojechac do jego matki do Kandy i tam sie pobierzemy.

Historia lekko traci kosmosem, ale to jeszcze nie wszystko. 

Faceta opuscilam dosc szybko, w check-inie wyszlo mi bagazu 30,4 kg + podreczny 9 kg (dopuszczalna waga to 7 kg), ale nikt sie nie przejal. Za to okazalo sie, ze moja trasa zostala zmieniona, zamiast przez Rzym lece przez Mediolan, gdzie sobie poczekam 5 godzin i w Wawie bede ok. 22.00 (dokladnie nie wiedza, bo nie maja tego w systemie; a pierwotnie mialam byc w PL 18.45).

No ale przynajmniej na lotnisku maja "Free uninterrupted high speed internet", wiec korzystam.

Co do tsunami - w calym kraju zginely 4 osoby: jedna na zawal serca, a 3 zmiazdzone przez uciekajacych ludzi i samochody. Panika wybuchla niezla, ale trudno sie dziwic - w 2004 w wyniku tsunami zginelo 40 tys. ludzi. Co wiecej - w Colombo wstrzasy byly 3.4 w skali Richtera, wiec tez wyraznie odczuwalne. Wewnatrz kraju bylo ok, ale za to ile smsow i telefonow mi sie wtedy sypnelo z calego kraju... Wkrotce siec byla niedostepna, bo wszyscy do wszystkich dzwonili. Ewakuowano cale wybrzeze, w telewizji mozna bylo zobaczyc nagrania, zreszta wszyscy przed tv siedzielismy jak zaczarowani, bez znaczenia - tutejsi czy obcokrajowcy. Pierwsze co pomyslalam to to, ze mama pewnie ze strachu umiera, wiec polecialam do kafejki internetowej i napisalam maila do kilku osob. W odpowiedzi mi napisano, ze owszem w Polsce slyszeli o zagrozeniu tsunami w Indonezji, ale ni slowa o Sri Lance. Tak wiec zamiast uspokoic, to wywolalam zamieszanie i podenerwowalam co niektorych. 

Ale tutaj panika osiagnela szczyt, w wiadomosciach mowiono tylko o tsunami i ewakuacji, wygladalo to naprawde powaznie. Przez chwile poczulam sie naprawde bezsilna. Colombo rowniez bylo zagrozone, wiec w tym takze masa moich znajomych, nie wspominajac o moich rzeczach i dzisiejszym powrocie. Cale szczescie skonczylo sie tylko na wstrzasach, silniejszych falach i absolutnej zmianie pogody - takiego pochmurnego dnia w Colombo to jeszcze nie bylo.

Sie rozpisalam. Ale mam czas....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz